Son

czwartek, 17 sierpnia 2017

I. Πρόλογος


Cześć wszystkim! Zapraszam do lektury pierwszego rozdziału mojego opowiadania. "Bewitched, Bothered & Bewildered" to pierwsza tego typu publikacja internetowa mojego autorstwa, ale pomysł na nią zrodził się w mojej głowie już jakiś czas temu. W wolnych chwilach karmię się literaturą gotycką oraz urban fantasy, uwielbiam też stare genre shows, jak "Buffy" i "Charmed", więc źródeł inspiracji mam mnóstwo. Mam nadzieję stworzyć coś świeżego i ciekawego, a jednak z posmakiem starych dobrych czasów. 😄 Zachęcam do komentowania, a ze swojej strony postaram się o regularne dodawanie kolejnych rozdziałów. ¡Vámonos!

Zmierzchało już, kiedy Wren z mamą docierały na miejsce. Nad zatoką zawisły ciężkie chmury, rozkwitające jak czarne kwiaty na ciemniejącym niebie. Wkrótce potem zaczęło padać, a fasady budynków odbijały się migotliwie na mokrym od wody asfalcie. Ulicami miasteczka – skąpanymi w szemrzącym deszczu i sodowym świetle latarni – przemykały ledwo dostrzegalne sylwetki ludzi, których twarze skrywał cień kapturów, parasoli oraz gęstniejącego zmroku.
Krople wody spływały leniwie po szybie. Wren wodziła za nimi beznamiętnym wzrokiem, wspierając policzek na dłoni. Jechały przez zadrzewione uliczki Exeter, niewielkiej miejscowości w Massachusetts, w części miasta utrzymanej w stylu wiktoriańskim. Wnętrze samochodu pachniało intensywnie cytrynowym odświeżaczem powietrza i kwiatowymi perfumami Issey Miyake, którymi obficie wypsikała się mama. Wycieraczki zawodziły nieśmiało, kiedy samochód skręcił w wysadzaną rozłożystymi klonami aleję i Wren ujrzała dom swojej babki, jego ciemną ścianę i ogrodzenie z kutego żelaza, broniące dostępu do posesji.
Mama zaparkowała przy krawężniku i silnik umilkł, wydobywając z ciemności szum deszczu i chlupot płynącej rynsztokiem wody. Siedziały z córką przez chwilę w milczeniu, każda pogrążona we własnych myślach, wsłuchane w dobiegające z zewnątrz dźwięki. Korzystając z okazji, Wren pochyliła się nad deską rozdzielczą i pobieżnie otaksowała wzrokiem górujący nad nimi budynek. Okazały, z wysokim mansardowym dachem najeżonym strzelistymi iglicami oraz monumentalną wieżą, wkomponowaną w jeden z narożników – dom babci Arlene zdawał się składać wyłącznie z załomów, wykuszy i gzymsów, poprzetykanych prostokątami witrażowych okien i posępnymi kręgosłupami kominów. Całą szerokość frontu zajmował udekorowany kolumnadą portyk, osłonięty woalem ze żłobionych barierek. Naszpikowanej grotami bramy strzegły dwa kamienne smoki, ich nietoperze skrzydła błyszczały w wiązce mżącego światła latarni. Wren nie widziała tego miejsca przeszło dziesięć lat i – szczerze mówiąc – wcale za nim nie tęskniła.
Mama zdjęła okulary, które nosiła do prowadzenia samochodu, i rozmasowała opuszkami palców nasadę nosa. Oczy szkliły jej się ze zmęczenia – przyjechała po córkę na lotnisko bezpośrednio z pracy i od rana nie miała ani chwili wytchnienia. Stres związany ze śmiercią męża oraz przeprowadzka w rodzinne strony również nie pozostały obojętne dla jej samopoczucia.
  Babcia odgrażała się, że zaczeka z kolacją – powiedziała lekko zachrypniętym głosem. Od czasu śmierci męża sporo paliła. – Nie każmy jej więc dłużej czekać.
Schowała okulary do etui i wrzuciła niedbale do torebki. Gdy wysiadały z auta, w jednym z pomieszczeń na parterze zapaliło się światło.
Wyciągały walizki z bagażnika, kiedy nadciągnęła babcia, zapowiedziana niemiłosiernym skrzypieniem bramy. Co prawda, dobiegała już siedemdziesiątki, ale pozostała wyjątkowo krzepką kobietą i określenie „babcia”, chociaż stosowane, nijak do niej nie pasowało. Była dosyć wysoka i postawna, miała wyraziste rysy twarzy, wydatny podbródek i szarobłękitne oczy, których badawcze spojrzenie zdawało się przewiercać człowieka na wylot. Siwiejące blond zebrała w rozwichrzony kok, opadający luźno na kark. Od stóp do głów ubrana była w czerń, a od deszczu osłaniał ją parasol, z którego strużkami ciekła woda. 
 Nareszcie jesteście! – powiedziała, zbliżając się do nich. – strasznie długo to trwało, zaczęłyśmy z Maisie zachodzić w głowę, dlaczego jeszcze was nie ma. Witaj, moja droga – Arlene objęła Wren lekko, udrapowany na ramionach babci szal pachniał intensywnie werbeną i palonym drewnem. – dobrze cię znowu widzieć.
  Ciebie też, babciu.
  Były straszne korki, mamo – rzuciła zrezygnowanym tonem mama, zamykając bagażnik. – jest piątek wieczorem, ciężko się wydostać z Bostonu o tej porze.
  Mniejsza z tym, zejdźmy jak najszybciej z deszczu. Daj mi to, dziecko, pomogę ci – babcia wyciągnęła rękę po jedną z walizek wnuczki; Wren nie zamierzała oponować.
Objuczone bagażami, niczym kobiety z cygańskiego taboru, wślizgnęły się przez bramę do ciemnego ogrodu, porośniętego gęsto przez różaneczniki. Na wąskim, wysypanym żwirem podjeździe, utworzonym wokół nieczynnej, spękanej fontanny, zaparkowane były dwa samochody – musiały je wyminąć, aby dostać się do drzwi.
 Wren, uważaj na tych schodach, potrafią być śliskie podczas deszczu – upomniała wnuczkę babcia, kiedy wspinały się po drewnianych stopniach wiodących na werandę.
Ciężkie, dwuskrzydłowe drzwi wejściowe ustąpiły z lekkim skrzypnięciem pod naporem babcinej dłoni. Wyłożony ciemną boazerią hol był wyjątkowo obszerny, a znajdujące się wokół pomieszczenia ginęły w głębokim mroku. Babcia zamknęła drzwi, a następnie poprowadziła córkę i wnuczkę drewnianą klatką schodową na piętro. Pokonując pierwszą kondygnację, Wren słyszała wyraźnie tykanie zegara, docierające do niej z pogrążonych w mroku trzewi domu, ale ucichło, gdy dotarły na szczyt schodów.
Pstryknięcie staroświeckim włącznikiem rozjaśniło rachitycznym blaskiem kinkietów długi, wyłożony grubym dywanem korytarz, na końcu którego czekały na nie uchylone drzwi.
  Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie, Wren – powiedziała babcia, popychając drzwi. – pomyślałyśmy sobie z twoją mamą, że pokój z widokiem na wodę będzie pewnym urozmaiceniem… Nawet w Los Angeles nie mieszkałaś przecież tak blisko oceanu…!
Przeznaczony dla Wren pokój okazał się być przestronnym pomieszczeniem o ścianach obitych szarozielonym adamaszkiem. Na środku stało przepastne łoże z wysokim zagłówkiem z rzeźbionego palisandru, z ciężkim brokatowym baldachimem spływającym spod sklepienia. Na przeciwległej ścianie znajdował się oprawiony w ciemne drewno kominek, nad którym zainstalowano wielkie prostokątne lustro. Okna w wykuszach przybrano drapowanymi zasłonami, wyglądającymi jak uszyte ze spódnic Marii Antoniny, a parapety obito szmaragdowozielonym pluszem, miejscami przetartym i wyblakłym. Z sufitu zwisał secesyjny żyrandol z kielichami z mlecznego szkła, wygiętymi na kształt kwiatów lilii. Za drzwiami skryła się pokaźnych rozmiarów szafa kolonialna, a regał na książki i biurko w stylu chippendale utworzyły intymny kąt do nauki w rogu sypialni. Na podłodze stało już kilka kartonowych pudeł, zaklejonych taśmą i opisanych imieniem Wren; znajdowały się w nich jej rzeczy, które mama przywiozła ze sobą przed kilkoma tygodniami. Łóżko zostało wcześniej już przygotowane do spania i Wren poczuła się dziwnie, widząc tam swoją ulubioną flanelową pościel z Hello Kitty – jaskrawy róż wyjątkowo gryzł się z otoczeniem.
Babcia z mamą postawiły walizki przy drzwiach, szczęśliwe, że nie muszą ich dłużej ze sobą targać.
  Jak ci się podoba, Wren? – zapytała ją mama z fałszywą wesołością, odzywając się po raz pierwszy, odkąd przekroczyły próg tego domu; stała oparta o ścianę, krzyżując ręce na piersi.
Wren rozejrzała się ponownie po pokoju, nie za bardzo wiedząc, co jej odpowiedzieć. Na razie ciężko jej było wyobrazić sobie mieszkanie w tym domu – poczuła się cofnięta w czasie o dobre kilka epok. 
 Jest dosyć… oldschoolowo? – zaczęła niepewnie, ale widząc zmieszane miny mamy oraz babci, spróbowała być trochę bardziej precyzyjna. – Jest inaczej
 „Inaczej” nie znaczy od razu „źle” – babcia posłała wnuczce swój typowy, bardzo ambiwalentny półuśmiech. – musi się po prostu przyzwyczaić, Molly – zwróciła się do córki, kładąc jej dłoń na ramieniu.
Mama przeczesała włosy dłonią, gestem pełnym rezygnacji. 
  Kupiłyśmy nowy materac w Ikei, stary do niczego się już nie nadawał… Zostaw na razie bagaże, Wren, pójdziemy najpierw coś zjeść…
Labiryntem schodów i pokoi dotarły do kuchni, mieszczącej się po przeciwnej stronie domu. Była to duża, prostokątna izba o ścianach wyłożonych wąskimi, białymi płytkami. Całą węższą ścianę zajmował otwarty kominek, w którym trzeszczał markotnie ogień. Na środku kamiennej posadzki stał olbrzymi stół z porysowanym blatem, a za nim znajdował się sporych rozmiarów żeliwny piec, wpasowany we wnękę w ścianie. Coś terkotało, gotując się w postawionym na kuchni garnku. Na lewo od drzwi zainstalowany był zlew z białego fajansu, wystarczająco duży, aby wykąpać w nim prosiaka albo kilkuletnie dziecko. Obok znajdował się wysoki, drewniany kredens wypełniony po brzegi porcelaną, półki na ścianach pełne były miedzianych rondli, garnków oraz słoików w różnych rozmiarach i kształtach, a zewsząd zwisały niezliczone warkocze czosnku, pęczki ziół i suszonych kwiatów. Maisie, młodsza siostra Wren, układała pasjansa przy świetle padającym z kominka. Bucząca w kącie lodówka – i tak pamiętająca najpewniej czasy prezydentury Reagana – wydawała się zupełnie nie na miejscu.
  Już jesteśmy, dziecko – powiedziała babcia, kierując swoje kroki w stronę żeliwnej kuchni. – możemy nakrywać do stołu.
Kiedy Arlene sprawdzała zawartość garnka, Maisie zajęta była ściskaniem się z siostrą, której nie widziała od kilku tygodni.
 Dobrze cię widzieć, Wren! – powiedziała Maisie, kiedy przerwała duszenie siostry. – Trochę nudno tu było bez ciebie…
 Nudno? – zdziwiła się mama, zdejmując talerze z drewnianej suszarki do naczyń. Wydawało mi się, że całkiem ciekawie spędziłyśmy te ostatnie trzy tygodnie.
  Dużo zwiedzałyśmy, to prawda – Maisie przytaknęła z wątpliwym entuzjazmem. – Mama zabrała mnie na Cape Cod na cały tydzień, a potem zwiedziłyśmy jeszcze Boston oraz Nowy Jork, ale to wciąż nie zrekompensowało mi chwilowego braku znajomych… – Maisie oparła dłonie na biodrach i spojrzała na siostrę z wyrzutem. – Więc kiedy ty popijałaś drinki z palemką w Cabo San Lucas z Shauną i jej rodzicami, ja siedziałam w Exeter, nudząc się jak mops.
 Mieszkamy teraz sto metrów od plaży – zdziwiła się Wren, odgarniając pasmo włosów z twarzy. – nie dopisywała wam pogoda?
 Dopisywała, ale babcia nie pozwala mi tam chodzić samej… – Maisie usiadła przy stole, skwaszona. – twierdzi, że w sezonie kręci się tu pełno turystów i nie jest bezpiecznie…
 Mamo! – mama postawiła gniewnie talerz na stole, zwracając się do babci. – co to w ogóle za bzdury, ona ma prawie dwanaście lat…!
 I co w związku z tym…? – odparła babcia niewzruszona, mieszając zawartość rondla. – Dziewczynki, umyjcie ręce przed jedzeniem – upomniała wnuczki stanowczym tonem.
 To… – zaczęła mama, rozkładając sztućce. - …że nie można trzymać dziecka całe życie pod kloszem, trzeba dać mu kiedyś rozwinąć skrzydła…
  Molly… – babcia nawet nie spojrzała na córkę, wyciągając żaroodporny półmisek
z pieca. – zostawiasz Maisie pod moją opieką, a więc obowiązują ją pewne zasady.
x
  Twoje zasady, mamo, tak? To chciałaś powiedzieć…?
 Nie uważam, żeby twoje obiekcje były jakkolwiek uzasadnione, Molly. Chodzi mi tylko o bezpieczeństwo twojego dziecka. 
 Moja córka nie jest już małym dzieckiem, mamo. Przez wzgląd na nią mogłabyś czasem pozwolić jej wyjść do ludzi – mama usiadła na krześle, odgarniając gniewnie pasmo włosów z twarzy.
Wren czuła, że ta rozmowa nie zmierza w dobrym kierunku. Próbowała zagadać babcię Arlene, ale została bezceremonialnie zignorowana.  
 Przez wzgląd na ciebie, córeńko, i szacunek, jakim cię darzę – powiedziała babcia, stawiając parujący intensywnie półmisek na stole. – otaczam twoje dziecko najstaranniejszą opieką, na jaką mnie stać. Zamiast podważać mój autorytet, mogłabyś mi okazać chociaż odrobinę wdzięczności.
 Okazuję ci całą masę wdzięczności…
 Doprawdy…? – babcia odłożyła na blat kwieciste rękawice kuchenne i otrzepała dłonie. – Użalanie się nad sobą nazywasz „okazywaniem wdzięczności”?
Twarz mamy stężała. Wren i Maisie obserwowały całą sytuację w napięciu.
  Użalanie się… Co ty właściwie przez to rozumiesz?
— Wiesz doskonale, Molly. Odkąd przyjechałaś tu z Maisie przed kilkoma tygodniami, zachowujesz się, jak gdyby ktoś nałożył ci pręgierz. Traktujesz ten dom jak więzienie.
 Bo jest nim… – fuknęła mama, brzmiąc jak zirytowana nastolatka.
W każdej innej sytuacji Wren uznałaby to za nawet zabawne, ale w tej chwili nie było jej wcale do śmiechu. Babcia oparła się dłońmi o blat stołu, a jej zimne oczy ciskały błyskawice. Zwykle nienagannie opanowana, teraz prawie gotowała się ze wściekłości.
 Nie kazałam ci tu wracać! – mówiła lekko podniesionym tonem, ale w uszach Wren brzmiało to jak krzyk. – Nigdy! To był twój pomysł, żeby porzucić dotychczasowe życie w Los Angeles i zacząć tutaj wszystko od nowa… Daruj sobie te twoje żałosne wymówki, nie potrzebuję twojej pomocy i nigdy nie potrzebowałam…! – warknęła, widząc, że córka usiłuje protestować. – Dawałam sobie świetnie radę ze wszystkim zanim tu przyjechałaś! Przez te wszystkie lata, które przedupczyłaś pod palmami w Kalifornii, sama musiałam dbać o ten dom, wkładając w to serce i każdego ciężko zarobionego centa… Twój mąż zapewniał ci dostatnie życie, pozbawione jakichkolwiek trosk, a tobie wydawało się, że coroczny przekaz na pięćset dolarów z Western Union rozwiąże wszystkie moje problemy? Zajmowałam się twoją ciężko schorowaną babką, jej leczenie pochłonęło wszystkie moje oszczędności… i co? Zrobiłam to tylko po to, żeby jakiś wypachniony dupek w kitlu zdiagnozował u niej Alzheimera, postępującego z miesiąca na miesiąc coraz bardziej… Przez ten cały czas nie odezwałaś się do mnie ani słowem! Trzymałaś moje wnuczki, moją jedyną pociechę w życiu, z daleka ode mnie – jak gdybym była trędowata! Jak mogłaś być tak podła…?!
 Nie masz pojęcia, przez co przeszłam…!
 Naprawdę?! Myślisz, że grzebiąc twojego ojca, gdy byłaś zaledwie małym dzieckiem, nie czułam tego, co ty teraz? Gniewu, żalu…? Nie musiałaś pielęgnować swojego męża tygodniami, patrząc, jak choroba odbiera ci to, co dla ciebie najcenniejsze, Molly!
Mama zerwała się gwałtownie z miejsca, aż zadzwoniły stojące na stole szklanki.
 Mi też to odebrano, mamo…! Byłam, kurwa, szczęśliwa, nie rozumiesz?! Po raz pierwszy w życiu…
 Mamo? – Wren dotknęła ramienia mamy, ale ta zrzuciła jej dłoń, jak gdyby była natrętną muchą.
 Nie wtrącaj się, do cholery! – Wren cofnęła rękę, a Maisie znaczącym spojrzeniem kazała siostrze się nie odzywać. – Nie miałaś prawa milczeć, wiedząc, że to cholerstwo dopadnie Neda… Dlaczego nic nie powiedziałaś?
Wren nie miała pojęcia, o czym mówi mama. Ned, jej ojciec, zginął przecież w wypadku samochodowym w Topanga Canyon. Babcia Arlene przyłożyła dłoń do swojego czoła, jak gdyby próbowała sprawdzić, czy nie ma gorączki. 
 Nie będziemy o tym teraz rozmawiać… – jej ton był teraz znacznie spokojniejszy.
 Dlaczego…?! – rozjuszyła się mama.
 Dość! – babcia Arlene odjęła dłoń od czoła i gestem przerwała córce. – Kiedy pojawiłaś się w progu z dzieckiem i walizkami, nic nie powiedziałam, chociaż mogłam. Zamiast tego przyjęłam cię pod swój dach, mimo że wzgardziłaś wszystkim, czego uczyłam cię latami! Jako twoja matka pragnę wyłącznie twojego dobra. Nie miałam wiele do zaoferowania, dorastałaś w domu pełnym sekretów, a strata ojca odcisnęła na tobie piętno, z którym żyjesz po dziś dzień. Pozwoliłam Nedowi zabrać cię na drugi koniec kraju, abyś wreszcie odnalazła szczęście. Nie spodziewałam się, że zechcesz całkowicie wyprzeć mnie ze swojego życia. Nie tak cię wychowałam, Molly. To dla matki ogromny cios… Uwierz mi, masz dwie wspaniałe córki – obyś nigdy nie musiała doświadczyć tego rozczarowania, które czuję ja, kiedy obarczasz mnie odpowiedzialnością za swoje nieszczęście…
Umilkła, wpatrując się pustym wzrokiem w stół. W końcu podniosła głowę i spojrzała na córkę. 
 Nie miałam prawa odbierać ci szansy na szczęście… Dlatego nie powiedziałam ci wszystkiego.
„Po co ja tu przyjeżdżałam?”, zastanawiała się Wren, patrząc, jak babka wychodzi z kuchni i znika w ciemnościach korytarza.